Mimo, że wełną bawię się już od ponad dwóch lat, nie miałam dotąd śmiałości zabrać się za filcowanie na mokro. No, może poza kilkoma niespecjalnie udanymi kulkami różnej wielkości. Dzięki spotkaniu z Halinką (vel. Kozocka) i Anią (vel. Rozella) miałam okazję pobrać lekcję u dwóch mistrzyń i podjąć pierwszą próbę.
O spotkaniu napiszę jeszcze, teraz pochwalę się tylko nowym futrałem na mojego creative'a i podzielę wrażeniami dot. procesu twórczego. Otóż teoria teorią (tę wydawało mi się że znam dość dobrze) ale praktyka nieco mnie zaskoczyła.
A co mnie zaskoczyło?
Po pierwsze - nie zdawałam sobie sprawy, jak ważny i długotrały jest proces układania czesanki. To, co powiedziała na ten temat Halinka może nieco zniechęcać :) Otóz Ona niekiedy układa czesankę na torbę godzinami...
Po drugie - mimo, że filcowałam mały przedmiot i miałam przemiłe towarzystwo, rolowanie wydało mi się nużące :) Dobrze, że efekt rekompensuje ten mało fascynujacy etap. Tym większy szacunek dla wszystkich, którzy tworzą duże formy. Za to kolejny etap - wygładzanie w dłoniach - bardzo przyjemny, na mnie ma działanie niemal terapeutyczne :)
Po trzecie - uwielbiam filcowanie igłami! :) Jest bardziej równo, gładko, a to lubię.
Mimo wszystko na pewno zrobię coś znowu. Kilka projektów już powstało. Wełna w drodze.