Powstała jako pokłosie ostatnich mailowych rozmów o filcowaniu, głównie z Asią eight.
Dziękuję :)
Mam jeszcze jedno prywatne "zamówienie" na filcowego Pana K. a potem chyba chwilowo przeskoczę na mokre filcowanie. Uwielbiam suche filcowanie, ale na razie mam chyba ciut za dużo "durnostojek", jak je nazywa Izuś. Ileż można mieć filcowych ludków?! :D Albo poszukam im nowego domu...
Never mind. Mysz uważam za udaną :)
Jest sfilcowana do betonu, na brzuszku i kuperku obłożona dodatkowo miękką czesanką.
Wiem, jest całkiem inna niż Rita, (która nota bene bezskutecznie czeka na obiecanego towarzysza życia).
Lekka skolioza :)
A łapki... zabrały mnóstwo czasu :)
Robiąc Lucy znowu nauczyłam się kilku nowych rzeczy o filcowaniu igłami i o wełnie. W sumie każdy dotychczasowy projekt czegoś mnie nauczył. Tym razem chciałam sprawdzić, dokąd można się posunąć w pocienianiu połączeń (no i lekko przedobrzyłam przy uszach) oraz jaki będzie efekt wygładzania gotowej figurki na mokro (i to mi się bardzo podoba).
Podsumowując - dobra wełna to cudowny materiał! Mam wrażenie, ze całkiem dobrze się już znamy :)
PS. Ponury dziś dzień, bardzo by się już przydało więcej światła, prawda? Nie tylko do
zdjęć...:)
EDIT: Ach, i jeszcze coś - ponieważ poza pytaniami dotyczącymi techniki, mam dużo pytań nt. materiałów i narzędzi do filcowania - niebawem napiszę Wam trochę o tym, czego ja używam :) A jeśli sklepy się zgodzą (już prawie wszystkie się zgodziły), to powiem Wam to może ufundujemy jakiś mini zestaw startowy dla początkujących :D
Zapraszam!